Miejsce akcji – Waranasi
Czas akcji – luty, zaraz po przyjeździe do miasta i zameldowaniu się w hotelu. Zanim dotarliśmy na miejsce, zrobiła się godz 13:00.
Stan żołądków – puste. Niektórzy z nas jedli rano w pociągu śniadanie, inni nie.
Jesteśmy więc w nowym mieście, głodni jak wilki.
W hotelu wskazali nam pobliską restaurację, idziemy wg instrukcji i widzimy, że na schodach budynku przed nami stoi człowiek w liberii i macha do nas.
To chyba tu mamy cos zjeść dobrzeszybko i tanio.
Siadamy, karta, zamówienie, jemy, płacimy…
Podchodzi do nas kelner i pyta czy mamy chwilę czasu.
I czy możemy poświęcić tę chwilę jego szefowi?
Zgadzamy się zaintrygowani dość niecodziennym zaproszeniem i jesteśmy prowadzeni do biura szefa.
Wcześniej jednak, po drodze wchodzimy do kuchni.
Kelner przedstawia nam kucharza, pokazuje piec tandoori do wypieku placków, kucharz pozuje nam do zdjęcia.

Przechodzimy przez tajemnicze korytarze, patio i wchodzimy do budynku biurowego.
Jeszcze tylko zdejmujemy buty przed wejściem do biura i wchodzimy.
Za biurkiem siedzi 60-letni mężczyzna. Szef!
Chwila zamieszania bo jest tylko 5 krzeseł a nas jest 6-cioro. Rajmund chce stać, ale nie, nie można – wszyscy mają siedzieć więc zostaje doniesione krzesło.
Rozmowa wstępna jest bardzo typowa dla Indii. Skąd jestemy, jak sie nazywamy, Czym się zajmujemy, jaki jest nasz zawód. Gdzie bylimy w Indiach i dokąd jedziely póżniej.
Po tym wstępie właściciel restauracji chce wiedzieć co jedliśmy – każdy opowiada co zamówił i jak mu smakowało.
A co można by poprawić? – Piotrek wytyka długie czekanie i podawanie dań jedno po drugim , zaczynając od sałatki i kończąc na ryżu, zamiast razem (to szczególnie dotkliwe gdy zamawiasz curry i ryż i sałatkę)
Właściciel chce wiedzieć czy próbowaliśmy deserów – no nie próbowaliśmy więc zostajemy poczęstowani słodkimi ciasteczkami ze srebrem. Szef ma sieć cukierni produkujących takie ciasteczka. Wyraźnie jest z nich dumny.

Rozmawiamy o wegetarianizmie.
Szef opowiada nam o zasadzie ahinsy (nie krzywdzenia istot żywych). Ortodoksyjni Hindusi z wyższych kast są wegetarianami. Należy do nich nasz gospodarz. Uważa on, że spożywanie mięsa powoduje skalanie. Dlatego żadne produkty mięsne nie są przygotowywane w jego restauracji.
– Nawet komary mają prawo żyć – kończy swój wywód na temat nie krzywdzenia.
Wcześniej odganialiśmy latające komary, teraz siedzimy cierpliwie znosząc gryzienie.
Nie wypada nam zabijać komarów gdy jest mowa o nie krzywdzeniu.
Już prędzej sami będziemy skrzywdzeni niż skrzywdzimy innych.