Gdy w autokarze odliczyli tych z nas, którzy zatrzymają się w hotelu – czyli większość.
Oraz tych, którzy mają wykupione “homestay” (my i Australijka czyli wszystkiego 3 osoby), zaczęłam się zastanawiać czy to był dobry pomysł, żeby zatrzymać się u rodziny w głębi Delty Mekongu.
Potem akcja toczyła się bardzo szybko: hotelowi- podjechali do hotelu, nas wysadzili i mieliśmy czekać na drodze aż rodzina podjedzie po nas.
I podjechała, a zamiast rodziny, podjechało 3 Wietnamczyków na motorach, którzy nie mówiąc ani słowa po angielsku kazali nam wsiadac.
Droga trwala z poł godziny, ale jak sie okazało – warto było.

Poza domostwem kilkupokoleniowej rodziny, na terenie byly bambusowe chaty dla turystów. Piękne.

Niektore nad samą rzeką, niektore nad małymi kanałami.

Jak się okazało tę noc miało tam spędzić kilkanascie osób (nasza trójka a dodatkowo spora grupka z innych wycieczek).
Na wieczór mieliśmy zaplanowany cooking class, wiec ledwo usiedlismy do stolu, gdy gospodarze zapędzili nas do zwijania sajgonek, które potem smażylisśmy pod okiem kobiet – matki i żony gospodarza.

Po kolacji na stoly wjechala happy water.
Co tu duzo mowic – zwykly bimber.
25-28%, choć jak opowiadał gospodarz, robią go też w wersji 50% i 80%. Widać nas obliczyli na 25%.
Bimber został podany w zwykłej plastikowej torebce.
Do obslugi torebek każdy stolik dostał jednak po jednej pałeczce. Pałeczką należało przebić torebkę od góry, przeprowadzić w środku do dolnego rogu i drugi raz przebić, właśnie w dolnym rogu.
Wprowadzona w ten sposób pałeczka stanowila korek. Można go było wysuwać z dolnej dziurki i uzupelniać kieliszki przez powstały w ten sposób otwór.
Koronkowa robota.
Po pokazie gospodarza jak obsłużyć torebke z bimbrem, każdy stolik miał powtórzyc tę sztuczkę. Nastapił wybór przedstawiciela stołu, którego zadaniem było precyzyjne przebicie torebki pałeczką. Przy naszym stoliku oprócz Australijki, była jeszcze para młodych Szwedow i starszych Niemcow.
Piotrek odpadł jako kandydat do wbijania pałeczki – jako niepijący nie miałby wystarczającej motywacji do precyzyjnego wykonania pracy. Niemiec odpadł także – miał początki parkinsona wiec nie panowałby wystarczajaco nad drzeniem rak.
Pozostał Szwed, który stanął na wysokości zadania i nie uronił ani kropli.

I tak oto rozpoczal się wieczór u goscinej rodziny z Delty Mekongu, który dla jednych trwal krócej, a dla innych skonczył się na krótko przed śniadaniem.
