Jeśli przesuniesz palcem po mapie na poludniowy wschód od wybrzeża Wietnamu, to zobaczysz mały punkcik.
To tu wlaśnie jesteśmy. Na wyspie Con Dao.
A dokładniej, w wiosce Con Son, własciwie jedynym większym skupisku ludzi na wyspie.

Co prawda pomiędzy górami (to górzysta wyspa) widać pojedyńcze domostwa czy pagody, ale to wyjatki i samotnie. Jest też kilka miejszych wiosek, które można napotkać objeżdżając wyspę, ale to kilkudomowe wioseczki.
Życie toczy się na nizinie,- wzdłuż wybrzeża, wzdluż plaż.

Wyspa jest wyjątkowa:
– raptem kilka miejsc noclegowych dla turystów.
– Jedna firma nurkowa, organizująca snorkeling i wypożyczająca skutery.
– Jedna większa lokalna restauracja, gdzie byliśmy dziś zapraszani na obchody pierwszych urodzin chłopca z czarnymi wielkimi oczami i buzią jak z kreskówki.
– Naliczyliśmy trzy parki (ale napewno jest ich więcej) w każdym mnóstwo pomników, fontanny, mostki, pięknie wypielegnowana zieleń i ławeczki, których chyba na kaźdego mieszkańca wyspy przypada co najmiej kilka.
– cała masa imponujących, monumentalnych zabudowań rządowych i wojskowych.
– wytyczone uliczki, szerokie chodniki, kraweżniki pomalowane na bialo.
Ponieważ wyspa (jak wiele jej podobnych) była miejscem zesłania więźniów politycznych, dziś rząd dotuje wyspę zamieszkalą przez ich potomków, tworząc zadziwiająca infrastrukturę obliczoną na wielokrotnie wiekszą liczbe mieszkanców.
Ludzie mieszkają tu skromie, ale spokojnie.

I co wieczor dowiadują się co slychać w wielkim świecie z ustawionych w kilku centralnych punktach wioski szczekaczek.
Punktualnie o 18:00 radiowęzeł nadaje wiadomości zaczynające sią od patetyczego hymnu Socjalistycznej Republiki Wietnamu.
I jak inni możesz sobie usiaść na nabrzezu, patrzeć w morze przez sobą, zerkać na okalające wyspę góry po bokach i widzieć jak pomarańczowe słońce chowa się za górami przy dźwiękach wietnamskiego hymnu.
