
Jednym ze wstydliwych aspektów hinduizmu, o którym wspominał Ghandi czy inni hinduscy reformatorzy, było tradycyjne palenie wdów. Już oczywiście od dawna zabronione. Kobieta upokarzana po śmierci męża nawet przez najbliższą rodzinę, czasem sama decydowała się dołączyć do zmarłego na stosie. SATI – tak nazywa się zwyczaj popełniania przez wdowę samobójstwa, to także sposób na uwolnienie zmarłego męża od grzechów. Kobieta żyła dla męża i umierała dla niego. Sama – w społeczeństwie hinduskim niewiele znaczyła.

Tradycyjne BINDI noszone na czole przez hinduski, dziś jest często zwykłą ozdobą, jednak w wielu regionach Indii nadal oznacza , że nad kobietą noszącą je, ma pieczę mężczyzna – ojciec, mąż lub brat.
Jeżdżąc po Bangalore rozmawiałam z taksówkarzem, ojcem dziewiętnastoletniej córki.
– „Oczywiści, że chodzi w sari” – odpowiedział na moje pytanie o modę wśród nastolatek. – „Dopóki mieszka pod moim dachem, będzie ubierać się tak jak ja każę. Jak wyjdzie za mąż, może ubierać się inaczej, jeśli mąż jej pozwoli.”
Słysząc takie słowa, czytając o „toaletowej rewolucji” w Indiach (kobiety i dziewczynki z najniższych kast mieszkające na wsi przekradają się za potrzebą na pola narażając się na napaść i gwałt), zaczynam w sobie odkrywać pokłady feminizmu. Normalnie nie czuję się feministką. Pewnie dlatego, że na codzień nie mam poczucia zagrożenia czy patriarchalnej podległości. To nie jest temat, który tu – w domu wypełnia moje życie. To tam – w Indiach zaczynam czuć nierówność genderową w kościach.

A jednak, rola kobiety Indiach, w rodzinie jest znacząca.
To często one prowadzą finanse rodziny, planują wydatki. Muszą zmagać się z życiem za swoich nieudolnych i leniwych mężów. Wrzeszczą na nich. Potrafią zdzielić ścierką czy uderzyć w twarz.
Widziałam matkę prowadzącą sklep, której syn wydając mi reszty rozsypał pieniądze i najpierw dostał w twarz, potem jeszcze został uderzony w kark klapkiem zdjętym z nogi przez matkę.
On tylko osłaniał się przed razami, a matka krzyczała, zawodziła i głośno skarżyła się jakiego to ma syna-osła, który wysypał pieniądze i teraz całą rodzinę czeka nieszczęście.
Byłam też świadkiem jak gospodyni naszego guesthouse’u podeszła do klienta jedzącego kolację przy sąsiednim stoliku i bardzo go przeprosiła, że nie ma piwa, które specjalnie dziś dla niego kupiła, tak jak prosił, ale….
…i tu nastąpiło kilkunastominutowe zawodzenie, jakiego to ma głupiego męża nieudacznika, lenia i pijaka, który z kolegą wypił piwo klienta.
I nawet jak już wróciła do kuchni to co chwila słychać było wrzask, że – „A to bałwan!”, – „A to pijaczyna” – „A to – ja już mu dam piwo!”
I to wcale nie był jakiś obibok, żyjący na garnuszku żony.
Normalny facet w średnim wieku, wychodzący co rano z teczką do pracy. Tyle że w domu miał słaby PR:)