Targ rybny powstaje na skraju ulicy codziennie po południu.
Niespodziewanie i szybko parę metrów pobocza zajmują kobiety z rybami.
Schodzą się z różnych stron, czasem pojedynczo, czasem grupkami, wszystkie w bardzo strojnych, kolorowych sari.
Nie jest ich dużo. Wszystkiego kilka kobiet w różnym wieku. Każda niesie na głowie duży, płaski kosz.
Kosze wypełnione są rybami. Różnej wielkości i w różnych kolorach; małe czerwone rybki, srebrne, błyszczące szprotki, ale też duże, tłuste tuńczyki.
Poza koszem na głowie nic więcej nie niosą i idą z pustymi rękami. No czasem jedną ręką przytrzymują kosz, ale częściej ręce zwisają swobodnie nie obciążone żadnym bagażem.
Gdy kobiety zaczęły schodzą się, obserwuję ich ruchy. Płynne, sprawne, bez zbędnego wysiłku. Rozkładanie straganów z rybami odbywa się szybko, bez słowa, jakby każdy ruch był wypracowany i udoskonalany przez pokolenia. Gdy kobieta z koszem na głowie dochodzi do miejsca sprzedaży, natychmiast koło niej pojawia się inna. Chwyta za kosz i wspólnie z właścicielką kosza zdejmuje go z głowy i stawia na chodniku.
Wszystko odbywa się bez słowa.
Teraz widzę wyraźnie, że kosz nie był niesiony na głowie.
Każda z kobiet pod swoim koszem ma coś co wygląda jak poduszka. Miękka, zmieniająca kształt i pozwalająca balansować pozycję koszta tak, aby zawartość nie spadła na ziemię.
Kobieta, której przed chwilą ktoś pomógł zdjąć kosz z glowy, teraz staje przed koleżanką i robi dokładnie to samo. Chwyta kosz i delikatnie zestawia na ziemię.
I znowu wszystko odbywa się w milczeniu. Kobiety skupione są na pracy, nie ma czasu na rozmowy.
Żadna nie prosi inną o pomoc. Pomoc przychodzi sama, dokładnie w tym momencie gdy jest potrzebna.
Niektóre z kobiet obok swoich koszy rozwijają folię. Będą na nich oprawiać ryby. Oprawiane są tylko duże ryby. Małe sprzedawane są w całości. Większe są patroszone lub (jak tuńczyki) sprzedawane na steki.
Patrzę na kobiety uwijające się przy swoim straganiku i myślę, że w tym miejscu drogi przed chwilą nie było jeszcze nic. Teraz, w mgnieniu oka powstał tu targ rybny.
Co chwila zatrzymuje się samochód, motocykl czy skuter i wtedy kobiety przekrzykują się zachwalając swój towar.
Gdy któraś tylko zobaczy, że ktoś zainteresował się jej rybą, błyskawicznie oprawia ją, waży, pakuje w gazetę i podaje klientowi.
Trwa to tak krótko, że klient nawet nie ma czasu zastanowić się czy odmówić. Towar jest już zważony, zapakowany i podany.
Znaczy – sprzedany.
Już się ściemnia, a ja cały czas stoję na balkonie i z góry przyglądam się pracującym kobietom.
Teraz rozumiem dlaczego taką właśnie scenę Klaudia wybrała na temat swojego obrazu po zeszłorocznym pobycie w Indiach, w tym hotelu, z tarasu którego można to wszystko obserwować.
Scena jest barwna nie tylko przez kolorowe sari kobiet i srebrzystość ryb.
Jest egzotyczna, ujmująca, fascynująca. Nie można oderwać wzroku.